Żyją w strachu o bliskich, którzy pozostali na Ukrainie. Część z nich wraca, by ściągnąć rodzinę, inni, by uściskać dzieci i wnuki, i iść walczyć.
Sytuacja na Ukrainie, a szczególnie w Kijowie jest bardzo napięta, co chwilę pojawiają się nowe doniesienia.
- Moi rodzice zostali tam sami. Jest nam bardzo ciężko, że nie możemy pomóc. Dzisiaj rozmawiałam z nimi już chyba 100 razy. Nie jestem w stanie zadzwonić tak, żeby nie płakać – przyznaje pani Yana, która mieszka z mężem i dzieckiem w Polsce.
Rodzice kobiety większość czasu spędzają teraz w schronie, są przerażeni. - Nie wiemy, jak długo będą mogli pozostać w schronach, niektóre mają przepływ powietrza, inne nie – mówił nam w piątek pan Alex, mąż pani Yany.
Powroty
Część Ukraińców, nawet w tak niebezpiecznej sytuacji, próbuje dostać się do ogarniętego wojną kraju. Na dworcu autobusowym w Warszawie spotkaliśmy wiele kobiet, które wracają, by zabrać swoje dzieci i najbliższych z powrotem do Polski.
- Jadę po rodzinę i czteroletnie dziecko, to jest straszne, to jest wojna – mówiła jedna z kobiet.
Są też mężczyźni, którzy wracają bronić ojczyzny.
- Chcę zobaczyć rodzinę, wziąć wnuczki na ręce. Jak armia będzie mnie potrzebować to pójdę – deklaruje w rozmowie z reporterką mężczyzna w średnim wieku.
Sytuacje nie do przewidzenia
Dzień przed atakiem Rosji na Ukrainę, do Polski przyjechał m.in. pan Vladimir. Miał u nas pracować, ale jak tylko dowiedział się o wojnie, postanowił wrócić do Kijowa. Spotkaliśmy go na chwilę przed odjazdem pociągu.
- W Warszawie zrozumiałem, że jak prawdziwy Ukrainiec i mężczyzna muszę wracać do domu i bronić swojego kraju. Zwyciężymy, nie boję się – powiedział.
- Wielu mężczyzn wraca, to nic dziwnego, chcą chronić swoje rodziny. Trzeba pomóc kobietom i dzieciom – mówi pani Lesia, która mieszka w Polsce od 20 lat. Bardzo martwi się o swoich najbliższych. Jej 85-letni ojciec mieszka samotnie w obwodzie lwowskim, na wsi. Brat pani Lesi będzie walczyć. Z kolei bratanek został we Lwowie.
- Bardzo się o niego martwię, w tym roku skończył osiemnaście lat, uczy się na uniwersytecie – mówi pani Lesia.
Strach o bliskich
Schorowana mama pani Tatiany bezradnie czeka na zabranie jej w bezpieczne miejsce. Staruszka mieszka w obwodzie mikołajowskim.
- Przed chwilą dostałam wiadomość, że chyba zaczęli bombardować moje miasto. Dzwoniłam do mamy, ale nie odbiera. Tak bym chciała ją teraz przytulić – mówi we łzach. I dodaje: - Łudzę się, że to tylko problemy z połączeniem. Nie wiem, co robić, czy jechać, czy poczekać, co będzie bardziej bezpieczne. Boję się też narażać ją na przejazd, drogi, którymi mieliśmy jechać zostały zbombardowane. Rano prosiłam ją, żeby nabrała wody i kupiła lekarstwa i wypłaciła gotówkę, na wszelki wypadek.
„Dziękujemy za wsparcie”
W sobotę wróciliśmy z kamerą do Yany i Alexa, by sprawdzić jak tę ciężką noc przeżyli ich rodzice. - Cały dzień tam strzelają, rodzice wrócili ze schronu do domu, ale okazało się, że tylko na godzinę, bo znowu zawyły syreny i znowu wrócili do schronu – mówi pani Yana.
- Pytałem, czy udało im się zasnąć w tym schronie, powiedzieli, że nie, bo nie było miejsca, żeby wyprostować nogi – dodaje pan Alex.
- Każdy Polak, który już teraz pomaga w jakikolwiek sposób, to jest dla mnie rodzina. Jestem bardzo wdzięczna w imieniu swojego kraju. Za to jak jesteście pomocni i to, co robicie jest bezcenne – mówi pani Tatiana.
- My Ukraińcy, mamy serce i duszę i będziemy się bronić. Chcę, żeby on zapłacił za każdą krople krwi, która spada teraz na ziemię, za dzieci, które teraz giną – mówi pani Lesia.
Uwaga! TVN: Wojna na Ukrainie. „Dzwonię do rodziców co pół godziny, nie potrafię nie płakać”
- 28.02.2022 10:15
- Źródło: UWAGA TVN/x-news