Stację w zawodach reprezentowali: Damian Marut – kierownik zespołu, rat. med. Wojtek Machowski i rat. med. Bartłomiej Śliwa, którzy ćwiczyli pod okiem rat. med. Mateusza Wszoła, kierownika Szkoły Ratownictwa Medycznego.
- Nasi ratownicy wykazali się swoimi wielkimi umiejętnościami i udowodnili, że są jednymi z najlepszych w Polsce. Wystartowały 54 załogi, to aż 165 ratowników z rożnych rejonów Polski. Damian, Wojtek i Bartek to ambasadorzy wszystkich pracowników Podkarpackiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Mielcu, która daje się poznać jako elita swojego zawodu – podkreślił podczas dzisiejszej konferencji prasowej Grzegorz Gałuszka, dyrektor stacji pogotowia.
- Bardzo mało zabrakło do drugiego miejsca, bo chodziło tylko o dwa punkty, ale przecież jednak znaleźli się na podium, a to wieki sukces. Poziom był bardzo wysoki, to już zawody ogólnopolskie, więc powód do dumy jest ogromny – dodała Magdalena Partyka-Zając, zastępca dyrektora ds. lecznictwa.
Przy okazji przekazanych dziś gratulacji, ratownicy otrzymali nagrody specjalne – czeki o wartości 2 tys. złotych. Dodatkowo dyrekcja w uznaniu zasług drużyny, która na co dzień pracuje w Kolbuszowej, zapowiedziała, że właśnie tam, być może jeszcze w tym roku, trafi karetka, której model wybiorą sami ratownicy, a będzie to ambulans o jakim marzą już od pewnego czasu.
Wyrazy uznania na ręce trójki ratowników złożyli także przedstawiciele władz samorządowych Powiatu Mieleckiego. - Jestem dumny, że nasza jednostka ma takich profesjonalnych, wykwalifikowanych ratowników, którzy przywożą takie laury. To nie tylko miejsce na podium, ale także pierwsze miejsca w poszczególnych zadaniach: pediatrycznym i związanym z zawałem. Młodsze pokolenie będzie miało od kogo się uczyć, z kogo wziąć przykład – stwierdził starosta Stanisław Lonczak.
- Obyście zwyciężali jak najczęściej i przywozili kolejne puchary, ale jednak w realnym życiu jak najrzadziej musieli wykorzystywać swoją wielką wiedzę i umiejętności. Życzymy Wam jak najmniej stresu w codziennym życiu zawodowym – dodał wicestarosta Andrzej Bryła.
Jak udział w zawodach podsumowali ratownicy?
Damian Marut, kierownik drużyny: – Pragnę podziękować organizatorom, którzy chcieli też byśmy poznali ich region, pokazali nam najciekawsze miejsca. Niektóre wyzwania to było dla nas coś nowego. Na co dzień nie mamy np. okazji udzielać pomocy górnikom. Co ciekawe, na Podkarpaciu tylko Mielec i Rzeszów chcą iść w tym kierunku, żeby pokazywać się na mistrzostwach, a przecież to możliwość, by zaprezentować swoją wiedzę i kunszt pracy. Cieszę się, że choć tych aktywnych drużyn z naszego regionu jest mało, to jednak odnoszą sukcesy, bo Rzeszów np. przywiózł mistrzostwo z zawodów zimowych. Ważne też było dowiedzieć, czego nie zrobiliśmy na 100 procent, co można byłoby poprawić.
Bartłomiej Śliwa: – To chyba najcięższe zawody, w jakich brałem udział. To 40 godzin non stop w czuwaniu, gotowości i to był chyba największy problem. Zadanie zaczęliśmy np. o 2 w nocy, skończyliśmy o 5 rano, a przed południem już były kolejne zmagania. Sukces jednak wynagradza te starania, stres, zmęczenie.
Wojciech Machowski: – Zadania były naprawdę bardzo ciekawe. Pomagaliśmy m.in. górnikowi. My tu, w naszych stronach, nie mamy okazji widzieć pacjenta tak umorusanego, nawet zapach „kopalniany” to był coś zupełnie innego, zetknęliśmy się też ze specyficznymi problemami zdrowotnymi. W innym zadaniu policja zaangażowała konie i one nie przeszkadzały ratownikom, ale tym, którzy na to nie pozwolili i tu był cały haczyk. Zdarzyło się jednak innym drużynom, że koń wszedł wprost na zadanie, oczywiście panie policjantki to kontrolowały, ale jednak koń lekko uderza ratownika po głowie. To było dość ciekawe. Organizatorzy postawili też na swoją gwarę, co sprawiało ogromną trudność. Mieliśmy np. odszyfrować list w gwarze śląskiej, by się przekonać, czy nie wniesie nic do zadania. To były słowa pożegnania pary, którą mieliśmy ratować, ale problem z przetłumaczeniem był. Tytuły zadań zwykle na zawodach podpowiadają problem, jaki będzie do rozwiązania, ale nie tym razem, bo okazało się, że „karlus kuco” to nie karzeł, który robi przysiady, ale chłopiec, który kaszle, co przetłumaczył mi kolega pochodzący ze Śląska.